Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? co? wy? może mielibyście co uczynić? obrazić? Co pleciesz, kochanie? Skądże wniosek o mojej niełasce? Mów jasno, nie rozumiem, w zagadki się nie wdaję.
— Przed kilku godzinami, w rozmowie z prezesem Burskim, wspomnieliście o mnie, o moim ojcu, rodzinie, w sposób taki... który... bardzo mi może... zaszkodzić.
— Nie rozumiem tej wymówki — odpowiedział Hamowski spokojnie — to, co powiedziałem prezesowi Burskiemu, jest świętą prawdą, a prawda nikomu w świecie zaszkodzić nie powinna... Kłamać nie umiem, nie mogę i nie będę. Burski was nazwał hrabią... jużciż do tego tytułu, pozwól, nie masz ani prawa, ani mieć możesz pretensyi, chybabyś świeżo dostał sobie przywilej, o czem wątpię. Ta omyłka, potwarz, czy złudzenie, dla was samych byłaby się stać mogła szkodliwą... musiałem go wywieźć z błędu...
Kłamstwem — to wiesz... nie idzie się daleko na świecie, a w młodości potrzeba życie rozpoczynać prosto i jasno... Musiałem prezesa oświecić.
Przypuszczam, że on i familia jego mieliby was za jakiego hrabiego, za potomka familii znacznej, możnej, skoligaconej... mogłoby to was wciągnąć w niepotrzebne jakieś marzenia i projekta... a potem z pieca na łeb! Okazałoby się łatwo, że to wszystko na fałszu zbudowane... a okazaćby się prędzej czy później musiało... Winienem to poczciwemu, zacnemu ojcu waszemu, którego szanuję,