Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Połechtany przyjemnie pochlebstwem, Burski nieco ochłódł, ale czoło jego było chmurami okryte; hrabina usiłowała go uspokoić, sypiąc mu kadzidłem i obietnicami; nie łatwo bowiem wyrzekała się raz powziętej myśli.
— Tylko się uspokój, kochany przezesie — mówiła — nie gorączkuj się...
— Ale bo — przerwał Burski — gadają już, plotą, że myśli się starać o moją córkę!
— Zostawże to córce i żonie, kobietom prawdziwie wyższym i pełnym taktu... Niech sobie ludzie gadają... to nie są osoby naszego świata i towarzystwa — co to nas obchodzi... Gdyby nawet miał tę myśl... croyez moi, nie byłoby to tak złem i niestosownem, jak ci się zdaje... Z jego zdolnościami, wychowaniem, powierzchownością... z jego zasadami... wszedłszy do dyplomacyi... co niechybnie nastąpi — zrobi karyerę... ręczę ci...
Prezes nic już nie odpowiedział... a po chwili dodał zamyślony:
— Ja mu życzę jak najlepiej, nie wątpię... ale zawsze potrzeba, żeby się to wyjaśniło... Niech zamknie usta tej potwarzy...
— Wszystko się to zrobi, spuść się pan na mnie — zawołała hrabina — a na miłość Boga, point d’éclat!
Burski skłonił się i zostawiając hrabinę milczącą a nieco nadąsaną, wyszedł, spiesząc prosto do domu.
Mimo swej roli politycznej, pomimo charakteru energicznego, do którego miał pretensyę — niestety —