Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka wyglądała, jak róża, nawet stólistna: nie mogła być chorą, córka jaśniała zdrowiem... zatem...
Ale kto tam wie, gdzie się choroba, mimo rumieńców, ukrywa!
Palący cygaro jegomość popatrzał na te dwie panie i pomyślał sobie — założyłbym się, że Polki.


Miał słuszność, były Polki, ale po jakich cechach rodowych czy narodowych je poznał... nie wiem...
Oko jego, nie chcąc się wydać z ciekawością, niezmiernie zręcznie czytało w tym obrazku...
Dama używała wachlarza tak, jak się go używa, gdy niema co innego do czynienia... Panienka patrzała na zielony park, po za sadzawkę i śliczne, uczesane i umyte, wysznurowane i przyzwoicie stojące drzewa...
W istocie wydawały się one tak pięknie, jak na jaskrawo kolorowanym pejzażyku niedołężnego artysty... sklepikowego.
Damie podobała się bardzo ta natura, będąca też w swoim rodzaju damą... Milczały obie... niekiedy szelest sukni zdradzał, że dama żyła i oddychała...
Ze swojej strony, wachlując się od niechcenia, dama spoglądała na zapinającego rękawiczki... wydał jej się bardzo przyzwoitym człowiekiem i statecznym... Widziała to z łysiny.
Niema scena, odgrywająca się pomiędzy siedzącymi, byłaby skończyć się musiała na... niczem,