Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Darnocha umiał nieznacznie przekonać ją, że nikt nad niego, w ten żywotby ją lepiej nie potrafił wtajemniczyć. P. Hersylia panowała nad matką, matka co chciała robiła z ojcem (strzegąc się tylko zbyt mu widocznie dyktować prawa), Wincenty więc stał się panem w domu, wprzódy nim pozycyę jego spróbowano podkopać.
Ale w położeniu na kłamstwie zbudowanem nigdy niema spokoju, z chmury zawieszonej nad głową winowajcy, wiecznie mu grożą pioruny.


Nieprzyjaciele pięknego młodzieńca możeby byli go ostrzeliwali z boku nie ważąc się szturmu przypuścić, gdyby nie rezolutny p. Prokop Hamowski.
Hamowski był, jak go malował Starża, szlachcic starego kalibru, facetus, prawdomówca nie cierpiący fałszu, oburzający się na podstęp wszelki. Nie miał on zwyczaju ludzi brać przez rękawiczki i tego co myślał w bawełnę obwijać. W pierwszej chwili zobaczywszy tego zmetamorfozowanego Wicka, który biegał boso za gęsiami, a teraz miał się za hrabiątko, oburzył się on strasznie, cóż dopiero gdy mu powiedziano, że okryty tym tytułem sięga po rękę panny wielkiego rodu i majątku!!
— Niechby go tam dyabli wzięli — zawołał po swojemu Hamowski — niechby się ożenił z tem czupiradłem, w okularach — a mnie co do tego!
Jam nie bocian, żebym plugawe płazy wybierał — ale... kiedy, mospanie — łże, kiedy się na bi-