Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Surowego nie, ale nieubłaganego, gdy idzie o spełnienie obowiązku.
Piękna pani zamyśliła się nieco.
— Szanuję charaktery energiczne — rzekła. — Jest przecie sprawiedliwym i choć trochę wyrozumiałym na wymagania.... takie, jak moje?
— A! pani, jest to prawość sama — odparł Gucio — i pod surową powierzchownością, serce anielskie. Od prawideł wszakże, które z zasad przez się przyjętych wyczerpnął, żadna siła ludzka oderwać go nie potrafi.
Nie potrzebuję mówić pani, że ojciec mój jest w najściślejszem tego wyrazu znaczeniu — demokratą, tak wyłącznym w swych przekonaniach, tak surowym, jak czasem bywa stara arystokracya, w pojęciach swych przywilejów z łaski Bożej. Ojciec jest dumny swem pochodzeniem ludowem, mieszczańskiem, jak jaki Montmorency genealogią od krucyat. Ale z tą dumą dziecka ludu łączy pojęcie wielkich obowiązków, jakie ona wkłada, wymaga od tych, których jest bratem, ażeby idei swej i posłanictwa byli godni. Dlatego może wszystko, co odrywa od ziemi, od pracy, co unosi w sfery poezyi i marzenia, co człowieka zmiękcza i łagodzi, uważa, jeśli nie za grzech, to za niebezpieczeństwo... Ileż to razy z obawy, abym obozu nie rzucił i nie zszedł z placu walki, — odebrał mi Göthego, spalił Mickiewicza, ile szpargałów wyrzucił mi oknem na ulicę...
Ojciec mój, będąc człowiekiem wieku swojego i klasy, purytaninem jest w swym rodzaju... obawia