Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć nie mam do tego żadnego prawa, oprócz mojego egoizmu...
Będzie mi tu tęskno i smutno z tym poczciwym Starżą... Przecież coś choć dla kąpielowej przyjaźni uczynić się godzi...
Gucio się zarumienił.
— Ale pani — rzekł niezręcznie — ja się prawdziwie lękam... abym...
Ewelina podchwyciła:
— Czegóż się pan lękasz? biednej bezbronnej kobiety... minęły już te czasy gdy wejrzenie nasze pętało, słowo rozkazywało, nadzieja uśmiechu czyniła szczęśliwych...
Jesteście wszyscy wystygli — od dzieci prawie rozczarowujecie się swobodą życia i obyczajów, która wszelki urok ściera... kobieta dla was jest istotą rodzaju żeńskiego, powszednią i spospolitowaną... to więc, co mówisz o niebezpieczeństwie... nawyknienia, za grzeczność tylko ujść może... Nie lękacie się niczego... jesteście tak swobodni... a tak zresztą obojętni...
Moroz drżał cały.
— Niechże mnie pani nie liczy do tego ogółu — rzekł zwolna — nie jestem wyjątkowym wcale, ale do dzieci wieku takich, jakie pani widzisz wszędzie po świecie, doprawdy nie należę. Nie mogę dać na to lepszego dowodu, jak będąc posłusznym rozkazowi i zostając w Wiesbadenie. Jestem z tego najszczęśliwszy... chociaż mój ojciec...
— Czy tak surowego masz pan ojca? — spytała Ewelina.