Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dramatu... starych... w których Julieta występowała, idealny swój profil malując na oszarpanych ścierkach...
— Bądźże pewien, iż ani Julieta nie widziała ścierek, co ją otaczały, ani poeta się niemi zrażał, bo tchnienie poezyi, jak miłości tchnienie, tworzy z kału dyamenty — z niczego światy!
Tyś stary, zgrzybiały, nielitościwy... rzeczywistość fałszywa skuła cię w swoje kajdany żelazne... Ja trzymam z Ozanamem, że ideały są rzeczywistością a ona złudzeniem i nicestwem...
Cóżby mnie miały obchodzić te ukąszenia komarów, gdy anioł na skrzydłach ku niebu mnie unosi? Jabymtego nie czuła! Dzień jeden kochać — i umrzeć, raz widzieć to światło życia i zamknąć powieki...
Nie wiem, jam tak szalona, że szczęśliwa dobrowolniebym może wzięła truciznę, ażeby skonać, nim przyjdzie rozczarowanie...
— Zanadto czytałaś poetów! — rzekł Starża...
— O! może nadto byłam zawiedzioną i nieszczęśliwą w progu życia — szepnęła Ewelina... — Sama sobie powiadam, żem dziwaczna i śmieszna, a jakiś głos wewnętrzny szepce mi przecie, iż i mnie jeden dzień w Arkadyi się należy... dobry mój opiekunie...
Cóżem winna, że z prozą życia pogodzić się nie umiem i nie mogę, z człowieka upadkiem i poniżeniem, z tem wszystkiem, do czego spokojniejsi nareszcie przywykają, jak więzień do stęchlizny