Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

j’en fais mon deuil a nie chcę i nie myślę już iść zamąż nigdy... ale gdybym też na pociechę w tem sercowem wdowieństwie mojem choć widzieć przynajmniej mogła dwoje ludzi coby się nie urzędownie, nie przez rozpustną fantazyę chwilową... ale na śmierć, okrutnie zakochali... taką Franceskę z Lancelotem, Heloizę i Abelarda... Zaczynam posądzać poetów, że skomponowali miłość, jak wyinwentowali Feniksa, Smoka i Salamandrę. Świat stary ubierał w wieńce proste cielesne żądze... chrześcijaństwo stworzyło miłość heroiczną, rycerską.. a! donkiszotowską także... jest to sobie bajka... a myśmy od dzieciństwa wierzyli w jej prawdziwość!!
— Biedna moja marzycielko... — rzekł Starża — jakże mi cię żal... chcesz na powszedni dzień tego, co się co dzień przytrafia... Są fenomena na niebie i ziemi, na które wieki czeka niebo i ziemia... a przecież choć w sto lat raz przychodzą...
— Prawda! prawda! — odpowiedziała Ewelina — jestem niecierpliwa i zepsuta, pieszczoszka, chcę kafelka z pieca, gwiazdki z niebios... niestety!! nacóżeście tysiąc lat kłamali tak cudne poemata o miłości... na co ja się niemi karmiłam i uwierzyłam w Feniksa, który jest może brudnemi żabkami karmiącym się bocianem...
Starża wstał i długo chodził zamyślony do pokoju...
— Ale powiedzże mi pani — odezwał się, stając przed nią — coby ci z tego przyszło, gdyby się w tobie zakochał jaki nieszczęśliwy... coby do ciebie