Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrócił ku niej zdziwiony aluzyą — znajdował ją tak naiwną, tak o niczem nie wiedzącą, że ją o filuteryę nie śmiał posądzić.
Pani Dorfer, w interesie swej strategii, wyrzucała sobie nieco, że w początkach nie korzystała z ukłonów tajemniczego młodzieńca — uchodzącego za kupczyka — byłby jej mógł służyć do obudzenia zazdrości i przyspieszenia rozwiązania... Ale możnaż wszystko przewidzieć i narażać się na spoufalenie z kramarzami!!
W miarę, jak całe towarzystwo coraz się stawało liczniejszem, wesołość zaraźliwszą i głośniejszą — jedna Ewelina widocznie posępniała, straciła śmiałość.. zmieniła pierwszą swą fizyognomię narzucającą się i błyskotliwą. Zmiana ta nie uszła bacznych oczów i wywołała komentarze, które jednak skończyły się wyrokiem — fanatyczka!! dziwaczka...
Starża, który ją znał lepiej, więcej od innych wagi przypisywał tej powolnej ale znaczącej metamorfozie... wiedział on, że w tej kobiecie nie było fałszu, a co się objawiało na zewnątrz, płynęło z głębi i było fizyognomią jej duszy... jeśli się tak wyrazić godzi.
Znajdował ją teraz częściej niż dawniej w domu, nad książką, przy robocie, w której widocznie szukała roztargnienia i nużącego zajęcia, i nie w tym humorze już trzpiotowatym, prawie dziecinnie wesołym, który jej był właściwy...
— Znowu pani przypomnę — rzekł raz, siadając koło niej — żeś mi pani dała pewne ojcowskie