Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Razem prawie z panią Karlińską, przyjechali państwo Burscy, którym udało się z Ukrainy wyrwać, mimo surowej klauzury i znaleźć grosz na podróż zagranicę.
Burski, niegdyś za lepszych czasów marszałek, prezes, figura znacząca, człowiek niezmiernie bogaty, pan dóbr rozległych, spokojny i legalny, który się nigdy do żadnych politycznych i patryotycznych robót nie mieszał, zaszczycony względami dygnitarzy i ich pełnem zaufaniem, był zawsze tego zdania, że polityka do niczego nie doprowadzi. Z czasem z systemu, z zasad całego życia, zbiła go gorzka rzeczywistość i to tak zbiła z tropu, że zupełnie swego i kraju położenia nie rozumiał. Był milczący i smutny... Próbował jeszcze czasem dysputować i wyprowadzać wnioski, snuć przypuszczenia, ale to mu się wcale jakoś nie udawało...
Zagranicą, naturalnie, wielce był oględnym w stosunkach.
Towarzyszyła mu w podróży żona jego, maleńka, chuda, ruchawa, gadatliwa, która nigdy nie była piękną, a postarzawszy, stała się straszliwie brzydką... pomimo to, strojąc się niezmiernie i wagę przywiązując do mód i ubioru, przesadną. Łatwo się domyśleć, że ulubionym jej językiem był francuski, że liczyła się do najwytworniejszego świata i z nim tylko żyć mogła... Miała z sobą córkę, pannę Hersylię, słuszniejszą od siebie, ale niezmiernie z twarzy do matki podobną... Panna Hersylia uży-