Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiem, w jakiem położeniu znajdował się Darnocha, ale twarz jego, ruchy, zdradzały człowieka walczącego z samym sobą. Hrabina już była odjechała z panną Herzog i młodym jakimś człowiekiem, który ją miał tylko do progu hotelu odprowadzić, Wicek chodził wzdłuż kursaalu, chłodząc się, obcierając czoło, wzdychając, rwąc rękawiczki i miotając, jak opętany.
Wprawdzie i wypadek gry mógł się do tego rozdrażnienia przyczynić, ale inaczej się objawia upokorzenie zgranego, inaczej trwoga, opanowująca na brzegu... przepaści, w której ma utonąć — poczciwość.
Z krzesła, zakrytego cieniem kasztana, patrzał nań długo, badawczo, uważnie, Gucio Moroz. Znajdował się tu wypadkiem, gdy Wicek wyszedł zgrany, gdy przysiadł na rozmowę z hrabiną... nie słyszał on nic, a czuł wszakże co się stało... Postawa Wicka utwierdzała go w domysłach, które obudziły przypadkowo osiągnięte wiadomości o hrabinie.
Jeden z towarzyszów uniwersyteckich Gucia, wstąpił był do Wiesbadenu dla widzenia się z nim, zobaczył hrabinę i opowiedział mu jej historyę z dobrego zaczerpniętą źródła.
Od kilku dni zbierał się Moroz ostrzedz Darnochę... zdawało mu się, że niema już chwili do stracenia. Wstał więc z krzesła i gdy Wicek wybierał się już odejść, pochwycił go za rękę...
Niespodzianie tak zaczepiony, wzdrygnął się i żachnął, jakby go na gorącym jakimś złym schwy-