Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moja natura! Patrząc na Maryę Sergejewnę, kocham się na zabój w niej, a nazajutrz w innej i tak...
— Dobrze, że się pan do tego przyznajesz.
Radca się rozśmiał głupowato.
— Ale tam do hrabiny naszej, kto się dociśnie... tam panie dwór i konkurentów i do jej wejrzeń tłumy, a ja z daleka wielbiciel... Ot, Polak jeden, zdaje się Darnocha, czy coś... tam nadskakuje, jak szalony...
Moroz ruszył ramionami.
— Jak się panu gra wiedzie? — zapytała Ewelina.
— Mnie, pomaleńku, ani źle, ani dobrze, jestem bardzo ostrożny — odparł Lubicz Pawłowski...
O czem innem nie podobna z nim było mówić, chyba jeszcze o karcie obiadu w kursalu...
Sam on to czuł i zwykle wyczerpawszy temata rozmowy, kłaniał się i odchodził — tym razem stało się podobnie, kilka komplementami obdarzył Ewelinę, zdjął kapelusz, pokazał łysą głowę i wszedł do sympatyczniejszego towarzystwa hrabiny Kaisersfeld.


Tak upływały dni sezonu w Wiesbadenie z małemi odmianami w wycieczkach, nowych znajomościach i zabawach.
Ci, co przybyli istotnie dla zdrowia, byli dosyć zadowoleni, ci co przyjechali dla rozrywki, rozmaicie mówili i sądzili o tym roku, ale panie i panowie z projektami matrymonialnemi — przebąkiwali