Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż jeszcze mały komentarz, który panu jego obowiązki określi. Jem obiad o trzeciej w hotelu vier Jahreszeiten, ile razy zechcesz przyjść do nas i uprzyjemnić mi tę chwilę smutną karmienia bydlęcia... będę panu rada, przyjmuję przed obiadem od 12-tej, po obiedzie do herbaty, a od herbaty... do białego dnia, jeśli się muzyka i rozmowa bardzo przeciągną... Drzwi moje stoją otworem zawsze...
Zlituj się pan, tylko wybij sobie z głowy żebyś mi mógł być natrętnym. Ja jestem aż do śmieszności prawdomówna... gdy się nudzę ziewam głośno, a gdy chcę być samą, drzwi bez ceremonii zamykam...
Właśnie w porę skończyły się te układy, by na podanie uprzejme ręki Eweliny panu Morozowi, przechodząca w towarzystwie Potomskiego pani von Dorfer patrzeć mogła... Baronowa wniosła stąd, że to być musiał extra-przyzwoity młody człowiek i posmutniała myśląc, iż niepotrzebnie odwracała się od niego, gdy się im kłaniał...
Wkrótce też do towarzystwa Starży i Moroza przybył Lubicz Pawłowski, chwilowo zwolniony przez hrabinę Kaisersfeld, która cour pleniére trzymała przed kursalem, zgromadziwszy koło wielkie przerozmaitych narodowości.
Pawłowski nadszedł, jak zawsze wesół, wyelegantowany, z uśmiechem zimnym na ustach, który miał za cechę wysokiej cywilizacyi...
— Cóż tam słychać panie radco? — spytał Starża.