Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak macie sumienie mnie leczyć? barbarzyńcy — odezwał się — leczyć na to tylko, ażebym dłużej cierpiał, męczył się i konał pod knutami... Gdybyście ludźmi byli, dalibyście mi raczej truciznę...
Zakazano mu mówić — ale doktór Moskal, śmielszy nieco — zwłaszcza, że nikogo nie było w tej chwili przy nich, odezwał się po cichu:
— Dopóki iskra życia w człowieku, póty nadzieja... my spełniamy obowiązek... a co Bóg da... On tylko wie. Zachowaj się pan spokojnie...
Oba lekarze oświadczyli stanowczo władzy policyjnej, że do kilku tygodni zapewne ani myśleć było można o badaniu więźnia, jeżeli życie jego ocalić chciano. Szczęściem z Kijowa i Petersburga nadeszły rozkazy, ażeby jak najtroskliwiej czuwać nad schwytanym, gdyż na nim pokładano nadzieję wykrycia najważniejszych spisku rozgałęzień.
Lekarze miejscowi mieli sobie dodanego umyślnie wyprawionego na miejsce sztab-doktora S..., który przybył dla zbadania stanu chorego i obmyślenia jaknajwłaściwszych środków zachowania go przy życiu.


∗             ∗

Nazajutrz po tym wieczorze tak dla Celiny pamiętnym — okropna wieść o losie Pawła zadała jej cios śmiertelny. Nieostrożnie uwiadomione o tem dziewczę biedne padło na ziemię bez zmysłów — powróciwszy na chwilę do przytomności zachorowała potem tak silnie, iż przywołany lekarz zwątpił nawet zrazu o jej życiu.
Powód choroby nie pozostał długo tajemnicą, przynajmniej dla otaczających, bo Celina w gorączce wypowiadała całą swą rozpacz... Doktór, który do niej przychodził, był właśnie tym samym, co Pawła pilnował, i to może ocaliło biedną Celinę. Zdjęła go niezmierna litość nad nieszczęśliwą istotą.
Z drugiej strony i Paweł, którego codzień bliżej