Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które uciekając zostawił, nie było. Widocznie tedy w czasie zamętu, jaki w domu panował, odważny i zręczny młody człowiek wymknął się ze swej kryjówki, potrafił dostać się do mieszkania, zebrać, co się dało pochwycić i uszedł, korzystając z ciemności nocy.
Trudności wykonania były tak wielkie, że Celina nie mogła sobie wytłumaczyć, jak tego potrafił dokazać. Potrzeba było obejść cały dom niemal, wśród żandarmów dostać się do tej izdebki, i oknem zapewne, bo to zostało otworem, uchodzić. Wszystko to dowodziło przytomności, odwagi, zręczności niepospolitej.
Nie potrzebowała więc ani tłumaczyć się przed ojcem, ani mu nawet mówić o tem. Podsędek, czując się w istocie znużonym i złamanym, kazał jej także odpocząć, wróciła więc do swego pokoiku... zamyślona, ale dziękując Bogu, że się jej przyczynić udało do ocalenia życia człowiekowi, dla którego czuła w sercu więcej niż przyjaźń i szacunek.
Przechodziła pokój dzielący salon od jej własnego, gdy na podłodze spostrzegła kawałek papieru... Prawie machinalnie go podniosła... a wpatrując się dostrzegła na nim, widocznie po ciemku ołówkiem, grubo, nakreślone słowa:
— Przebaczcie nieszczęśliwemu... niech wam będą dzięki... winienem wam życie... zedrzyjcie kartkę...
Celina żywo schowała ją za suknię... serce jej bić zaczęło, weszła do pokoiku i uklękła przed łóżkiem Bogu dziękować.
On był ocalony... ojciec o tyle spokojny o swój los, o ile nim być mógł w takiem położeniu... ale biedny Załowicki i jego towarzysz... Jakie ich czekały wyroki? Zapłakała, modląc się... biedna.


∗             ∗