Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystkie jakie masz.
— Szukaj ich sobie i bierz — mruknął stary, padając na krzesło — ja papierów prócz ekonomicznych i prawnych nie mam.
— Zobaczymy.
Rabczyńskiego pociągnięto w drugą stronę.
W saloniku został się Szuwała rozwalony na kanapie i pogrążony w myślach podsędek... który słowa nie mówił. Sprawnik sapał ale powoli zdawało się, że przychodzi nieco do siebie.
Przestraszone kobiety ubrały się tymczasem. Celinie doniosły sługi, że jednych wywożono, drugich wywozić miano, że ojciec także uwięziony jechał do Łucka. Blada, drżąca, ale nie tracąc ani odwagi, ani przytomności, weszła do salonu.
Sprawnik spostrzegłszy ją, nieco się zmięszał, wstał milczący.
— Panie pułkowniku, na miłość Boga — odezwała się podchodząca do niego Celina — co się stało, co się to dzieje. Co ci panowie zawinili? mój ojciec?
— Ojciec wasz, ci panowie — rzekł sprawnik szydersko — niby to pani nie wiesz?
— Ale ja nie wiem o niczem?
Pułkownik głową poruszył ironicznie.
— Mieliście państwo niebezpiecznego gościa w domu, który zbiegł... a wy za niego pokutować będziecie...
— Ale myśmy go nie znali? Nie wiedzieliśmy kto był!...
— To się okaże przy śledztwie — rzekł zimno Szuwała.
Celina spojrzała na ojca, który siedział przybity i jakby odrętwiały.
— Cóż winien mój ojciec? chciej się pan zastanowić. Podobnaż każdego, co przyjeżdża, pytać o paszporta? Możnaż z fizjognomji zgadnąć, co kto ma w sercu?