Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obrócić się i wynijść opierając o ściany. Stary cały podniósł się, ręce wyciągnął, dyszał i powtarzał cicho do siebie:
— Miłosiernym jesteś Boże... to on... będą go więc oglądać jeszcze oczy moje... To on... Ale czy się mam cieszyć? Co za szaleństwo... skazany... zbieg... o Boże!... dla mnie... szubienica...
Mówiąc, to zakrył oczy, ale drzwi skrzypnęły, odrzucił ręce prędko i wyciągnął.
— Paweł! — zawołał, zaledwie ujrzawszy postać, która się wstrzymała w progu.
W milczeniu szybkiemi krokami nieznajomy pobiegł do łóżka i padł na kolana, nie mówiąc słowa. Ręce starca spoczęły na jego ramionach, a usta na czole... i starzec począł płakać. Płakali oba, a panna Róża stojąc obok zachodziła się od stłumionego płaczu... Ale jej troskliwość i przytomność wywiodła ją natychmiast do izby czeladniej. Obawiała się, aby Pryska nie podpatrzyła ich, lub nie podsłuchała. Kazała więc ognia naniecić — chciała coś ciepłego zgotować. Ale co? w ubogiej chacie nie było czem przyjąć podróżnego. Przystawiono do ognia trochę mleka, była resztka zczerstwiałego chleba...
Uspokojona obojętnością sługi, która mrucząc łupała łuczywo, powróciła do izby starego. Przybyły klęczał jeszcze u jego łoża, oba płakali, urywanemi wyrazy mówiąc niezrozumiale.
— Paweł! — powtarzał starzec — siadaj! odsłoń twarz, niech cię widzę... ostatni to raz oglądają cię oczy moje... ostatni... Bóg wielki... ale mógłżeś narażać się, aby przybyć do mnie.
— Nie mówmy o żadnem niebezpieczeństwie — cicho odparł podróżny, powitawszy dopiero płaczącą kobietę, która nań z trwogą spoglądała i miłością macierzyńską — nie mówmy. Jam przywykł do walki, do biedy i do takiego życia. Nic mi się nie stanie, mój ojcze. Ojczyzna wołała, kazano dostać się do kraju...