Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pokrzywy z pośrodka parzących niemców wydobyć się trudno...
— Wiesz co — dodał Dziadek, to są ludzie przedsiębiorczego umysłu i do stowarzyszeń ochotni, mógłbyś u nich zaciągnąć pożyczkę jak Bey tunetański... we Francyi i... akcjami się dostać do Madagaskaru.
— Tsyt! Jestem incognito! nie wiemy o tem, traktuję z Rotszyldami, ale chcą słono odemnie. Potrzebuję najmniej sto milionów franków aby stanąć na nogach...
— Jakto? dług by cię postawił...
— Ale tak! Czyż nie rozumiesz tego że gdy będę miał sto milionów długu, to mnie ci bronić muszą, którym winien zostanę? — Tak robią i inni monarchowie — na tem świat stoi...
Władek się uśmiechnął, Dziadek także.
Beniowski dobrał jeszcze pół kurczęcia.
— Nigdy Polacy polityki nie mieli, rzekł, nie byłoby ich lepiej nic od rozbioru obroniło nad długi...
Nagle urwał i zadumał się.
— Ale, ale, rzekł — mianowałem Szambelana wielkim komandorem mojego Gwiazdokrzyża, patent podpiszę...