Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo ważnym... mówił Beniowski biorąc się po królewsku do kurcząt, bardzo ważnym... oto szukam mości dobrodzieju śladów choćby jednego człowieka w przeszłości i teraźniejszości naszej, który by bzika nie miał... i nie mogę znaleźć.
Nie tajno jest, panu Szambelanowi, dodał, iż ludzie zazdrośni i intryganci nasyłani za mną przez teraźniejszą królową Madagaskaru... głoszą powszechnie iż ja... ja... mam jakoby ćwieczek w głowie. Nie potrzebuję nawet dowodzić jak dalece to jest potwarzą i śmiesznością... Ale we wszystkiem człowiek głęboko myślący, jakim ja jestem niezaprzeczenie — znajdzie nasienie pożytku dusznego. Wpadłem na myśl poszukiwania czy też wszyscy są przy zdrowych zmysłach... no, i zaręczam państwu, że chwilami trafia się człowiek przytomny, ale nie ma ani jednego coby nim był całe życie... Wszyscy są po troszę waryaci — oprócz mnie.
— A ja? spytał Dziadek bardzo spokojnie.
— Gdybyś nie miał bzika, który cię przy życiu i zdrowiu utrzymuje odrywając od smutnej rzeczywistości, czyżbyś dożył tych lat? Zjadły by cię smutki i utrapienia.
Dziadek zamiast rozśmiać się westchnął.
— U mnie wszystko zapisane — dodał Beniowski.