Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! Szambelanie dobrodzieju! zawołał, pozwól mi się tej matronie przypatrzeć i pokłonić żywemu wspomnieniu lepszych piwnic i lepszych czasów... Co za koloryt!
— I lepszych ludzi, szepnął bardzo cicho Dziadunio!
— Panie Szczepanie — odezwał się Apollinary — na miłość Bożą, gdy będziecie odkorkowywali... ostróżnie aby mętów ze snu nie obudzić... Nie wiecie może iż we Francyi taką butelkę przynoszą leżącą na boku w koszyczku, niby uśpione dziecię w kolebce i dobywając ją nie trącą nawet... aby lagry i fusy nie uderzyły do głowy.
Szczepan podniósł oczy, popatrzał, nie jest pewna czy zrozumiał, ale flaszkę wziął między kolana i korka z niej dobył po staroświecku...
P. Apollinary który na to czyhać się zdawał, pospieszył z nosem do otworu butelki... pochwycił emanacyą nektaru i pogładził się po piersiach w uroczystem milczeniu. — Dziadunio tym czasem zajmował się kawą, nie patrząc na tę komedyą.
— Nie słyszeliście państwo co o Władziu? zapytał z cicha, tak aby mąż nie słyszał — nie mogę się go dotąd doczekać.