Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeździła do wód, stroiła się... wiodła za sobą roje wielbicieli... Oboje wiele się na świat i ludzi nie oglądali dogadzając fantazyom, Szymbor zostawiał żonie aż do zbytku swobody, ale jej też nieograniczonej dla siebie wymagał. Tajemne jakieś zapewne pakta zawarte zostały.
Napróżno nieszczęśliwy Dziad, brat, bratowa usiłowali opamiętać Justynę, nauczyła się ona od męża zbywać wszystko śmiechem i wyrobiła już sobie swoję teoryą życia i moralność specyficzną, której odstąpić nie chciała... Doprowadziło ją to do najdrażliwszych z rodziną stosunków, do niechęci i zobojętnienia Dziada.
Przywiedziony niemal do rozpaczy Szambelan... nie widział już na to ratunku; za każdem spotkaniem wrzały spory, wymówki... bezskuteczne... Szymbor niezmiernie grzecznie tłumaczył się, uniewinniał, ale swoje robił. — Stanisław łagodny zwykle do zbytku, co jedno zarzucić mu było można, z Szymborem od pierwszego poznania był krzywo; miał do niego wstręt nieprzełamany, coś niewytłumaczonego co mu krew na widok jego burzyło.
Szwagier mu płacił tem samem uczuciem nienawiści, każde ich spotkanie zwiększało wstręt, rozchodzili się gniewni, a że Szymbor był dowcipny