Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było. Z głową pochyloną, uśmiechem na ustach, błogo, spokojnie... we śnie przeleciał na świat lepszy... Czoło było ostygłe a piękną tę twarz powlokła trupia białość sinawa...
Klękli wszyscy u łoża... i Dziad także... jedna łza nie wypłynęła mu z oczów, wszystkie popłynęły do serca... drżał... ale wśród rozpaczonych, bezprzytomnych, on jeden zachował siłę i pamięć na wszystko... Wziął drogie zwłoki na ręce, aby je ustroić do grobu... ubrał je płacząc wewnątrz... krzyż mu dał w dłonie skostniałe, a na piersi położył bukiet kwiatów rozwitych, które tak zwiędnąć miały jak owa młodość biednego chłopca zwiędła na wieki...
Tegoż dnia piękna Iza w towarzystwie ojca, professora Faviusa i malarza Brunnera, wybrała się do Szwecyi.