Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niając się, i właśnie by mu oszczędzić próżnych nadziei... mam honor oświadczyć, iż cała rodzina a ja jako jej głowa maryażu tego nie uważam za właściwy.
— Czy wolno mi spytać choć o przyczynę?
— Ani charaktery, ani położenie towarzyskie, ani warunki wszelkie stósowne się nam nie zdają.
— Szanuję wielce każde przekonanie, rzekł Szymbor, ale ośmielam się dodać że tego niepodzielam... a któż wie? panna Justyna także może się zapatruje na to inaczej. Zdaje mi się zaś, że my dwoje najwłaściwiej byśmy w tem wyrokować powinni.
— Niekoniecznie, rzekł dziad chłodno... źle się często zapatruje na własną sprawę. A zkąd pan wiedzieć możesz o uczuciach Justyny?
Szymbor się uśmiechnął.
— Mam powody pewne mniemać iż nie jest dla mnie obojętną.
— Nie będzie to z chlubą dla pana, żeś się o tem drogą niewłaściwą chciał dowiadywać i starać.
— Szczere przywiązanie wszystko uniewinnia, zawołał Szymbor.
— W książkach, odparł Dziad, w życiu ono, jeśli jest szlachetnem tylko szlachetnemi chodzi drogami.