Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opisem swych przygód, nadziei. Władek mu się uśmiechał, ale go nic nie obchodziło.
Gdy ani matki, ani Dziada nie było w pokoju, zostawszy sam na sam Władek ściskając rękę przyjaciela szeptał mu.
— Ja umrę!...
— Nie możesz i nie powinieneś umierać, odpowiedział Siekierka, jesteś potrzebny matce, Dziadowi, rodzinie, mnie, krajowi... wszystkim.
— Nie mam ochoty ani smaku do życia, przyznawał się Władek.
— Dla czego? pytał Siekierka — dla tego żeś się na jednem sercu oszukał, że los nie dał ci tej ładnej zabawki której zapragnąłeś? Godziż się być takim pieszczotkiem i skazywać się na śmierć dla tego że się na swój sposób nie może być szczęśliwym?
— Masz słuszność — mówił Władek, czuję że nie mam się czem przed sobą wytłumaczyć, ale daj że mi do życia ochotę? ochotę do pracy, wiarę w to że się na coś przydać mogę... Napróżno...
Takie rozmowy powtarzały się po tysiąc razy, i kończyły zawsze jednakowo, a Władek którego utrzymywano przy życiu... długo, długo, nikł im