Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam wyprzedzając nawet Szambelana, poleciał do Krymna...
Tymczasem Dziadek tajemniczo kręcił się po Warszawie... miał on tam dawne bardzo i rozliczne w sferach wyższych i niższych stosunki, postanowił ich użyć aby Antka uwolnić. Znał on nie od dzisiaj Moskali z którymi pieniędzmi jeźli nie wszystko, to bardzo wiele dokazać można. Ufał więc że i tą razą z pod klucza i z za murów cytadeli wykradnie Siekierkę...
Kilka dni zeszło na daremnych staraniach, odwiedzinach schadzkach... błysła nadzieja... Na drugi tydzień Antek pod pozorem iż nie jako żołnierz ale jako lekarz był przy oddziale, prowizoryjnie na porękę uwolniony został. Dziadek ucałował go, uściskał, poszeptał z nim i odjechał...
Na trzeci tydzień Antka już w Warszawie i w kraju nie było...
Wszystko to odbyło się tak cicho, skrycie i zręcznie iż nawet o wypadku tym nie mówiono wiele.
A wszystko to było dziełem niezmożonego staruszka...
Powróciwszy do Rajwoli, gdy się dowiedział stary że Szymbor go uprzedził z powrotem, namar-