Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i podali sobie dłonie, Władek uczuł jak jej ręka zadrżała i uścisnęła lekko dłoń kuzynka... Spojrzał na nią, rozłzawione jej oczy mówiły mu milczeniem — Będę twoją lub niczyją!




Jakkolwiek derywacyjna kuracya Dziadunia na chwilę poskutkowała i Władek zajął się nieco piękną Hanną, nie trwało to długo, trzeciego dnia zatęsknił do Izy, a czuł potrzebę tem większą stawienia się w Waldau że obowiązanym był dowieść przed nią iż miał swą wolę, a ustraszyć się nie dał obawą nieprzyjemności od rodziny. I choć czuła matka, która z bólem postrzegała coraz większą, dla siebie niewytłumaczoną, w nim zmianę, starała się go powstrzymać, Władek pobiegł znowu... choć na chwilę widzieć Izę.
O wszystkich jego obrotach teraz równie Szymbor, który go z oka nie spuszczał, jak i Dziadunio był uwiadomiony. Pierwszy cieszył się wielce swem dziełem, bo wiedział że pobałamuciwszy Władka, wielką, bolesną Dziadkowi zadał przykrość, drugi napróżno szukał środków sparaliżowania podstępnych knowań Szymbora...