Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także, choć się do tego sama nawet przed sobą przyznać nie śmiała. Spojrzeli sobie w oczy, zamienili kilka słów sympatycznych a sierota której życie było ciężkie, obrała sobie za bóstwo opiekuńcze pięknego Władka.
Czekała go nawet pytając się w duszy siebie — czy on przyjedzie?
A gdyby przyjechał obiecywała sobie być tak miłą, tak słodką, żeby go koniecznie przywiązać. Nie trzeba tylko wyobrażać sobie aby jej projekta sięgały dalej. — Chciała kochać i być kochaną, nawet gdyby porzuconą i pogardzoną być miała. Wiedziała bardzo dobrze iż bogaty dziedzic, nadzieja rodziny, ożenić się z nią nie może... Mówiła sobie że nigdy za mąż nie pójdzie i wierną swemu Dziadowi pozostanie do śmierci... Biedne dziewczę pełne było prostoty i całe sercem.
Tymczasem gdy panna Hanna roiła sobie o Władku, Antek Siekierka zajął się nią, pokochał i marzył... że zostawszy doktorem medycyny z nią się ożeni. Nie wątpił na chwilę że go pokocha... Całe dziewicze swe serce oddał uroczej Hannie.
Nie daleko było z Zarębia do Kalisza, wypadały często narady z wysłańcami warszawskiego komitetu... składało się jakoś tak zawsze, że się one