Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było ten aktorski nieco przybór jego przebaczyć. Zdawał się być jej naturą. Nigdy też nikt nie pochwycił jej na upadku ducha, na smutnem opuszczeniu się i zapomnieniu; grała swą rolę, zdając się o niej nawet we śnie nie zapominać.
Często matka, która się tego dziecka nigdy dosyć napatrzeć nie mogła, przychodziła skradając się na palcach aby ją widzieć śpiącą i znajdowała ułożoną do snu z takim wdziękiem jakby za wzór dla malarza służyć miała.
Ta natura artystyczna przebijała się w każdem jej słowie, myśli i najprostszej czynności. Czuła się wyższą istotą i zdawała w sobie piastować duszę wybraną ze czcią i poszanowaniem.
Miała lat dwadzieścia i kilka, nie szła za mąż, nie kochała nigdy — spytacie, czy była szczęśliwą? Najzupełniej. Życie jej tak wypełniała myśl i sztuka, książki, muzyka, praca umysłowa, pragnienie wiedzy coraz nowej, że serce prawie się do niej odezwać nie miało czasu.... Był to zresztą organ podrzędny. Gdy ją znużyły nici, czytanie, muzyka, rysunek, naówczas cicho tylko szepnęła matce: — chciałabym się gdzie przejechać.
I nazajutrz pędziło szczęśliwe dziecko z ojcem do Włoch, Szwajcaryi, do Szkocyi, do Norwegii,