Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niący ludzi, a umiejętnie posługujący się niemi; nie rozczulał się nad niczyją dolą — znał świat, słabości sobie doskonale tłumaczył, w danych razach był na nie wyrozumiałym, ale nie pobłażającym — sama jejmość była nieubłaganą — porównywano ją do żelaznych nożyc, w ruch wprawionych, które tną co napadną — równie drzewo jak palce.
Jednak — ta istota tak obrachowana, tak zimna, miała w sercu iskierkę, która gorzała w niem nie gasnąc nigdy: miłość dla jedynej córki.
Izę... kochał ojciec także, rozkoszował się nią jako doskonałym produktem, matka wielbiła.
W istocie: Iza była może ósmym cudem świata... a przynajmniej ośmdziesiątym. Dała jej naprzód natura to najosobliwsze szczęście, że w niczem do matki nie była podobną, jak anioł piękną... a wychowanie czyniło z niej prawdziwie zachwycającą istotę.
Rozumie się, że odebrała je tak staranne, tak wysokie, jak tylko matka miłością, a ojciec rozumem sięgnąć mogli. Od dziecka miała najlepsze nauczycielki, którym matka z instynktu i wyrzeczeniem się nadzwyczajnem nie przeszkadzała w niczem — potem najlepszych i najsłynniejszych mi-