Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i Müllerów) w istocie zdawała się raczej do dojenia krów niż do ministeryalnego towarzystwa stworzoną. Wychowanie odebrała w gminnej szkółce wioski rodzinnej, ograniczające się czytaniem, pisaniem bez ortografii i trochę rachunku... ale pojętego głęboko. Z muzyki znała tylko tę, którą wraz z koleżankami chórem wykonywały na imieniny profesora... literatura szczęściem była jej zupełnie obcą. Powierzchowność nie nagradzała wcale tego wychowania ograniczonego do rzeczy niezbędnych — była okrutnie brzydką nawet mając lat piętnaście, ale za to energiczną i pracowitą.
Nic w niej nie było niewieściego prócz imienia przypominającego balladę Bürgera — chodząca rachuba i niezmordowany trud — żadnych złudzeń, marzeń ani cienia, serca ani na lekarstwo; twarde, żelazne tylko poczucie obowiązku. Określenie zaś jego dawało dawne rodziny ubóstwo.
Słusznego wzrostu, płaska jak deska, chuda, żylasta, silna, dziwiła nawet w młodości fizyognomią przedwcześnie surową i chłodną. Włos miała rudy, szorstki i nieobfity na głowie, ale za to złocisto okrywający napracowano ręce; oczki małe, siwe, twarz długą, piegowatą, czoło niskie, szyję wyniosłą... te niepozorne kształty kryły w sobie