Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że się nam upior pokazał w drodze... zawołał Szymbor...
Ale mimo tego tłumaczenia do domu dojechał chmurny i gniewny.
Po skromnym, staroświeckim dworze Dziadunia — Krymno państwa Szymborów nawet nocą widziane wyglądało na zuchwale zarysowaną — prawdziwie pańską rezydencyą. Ogromny park w którym niewiele dotąd było drzew starszych otaczał smakowny pałacyk, nakształt włoskiej willi zbudowany. Do koła szeroko rozściełały się trawniki, umiejętnie potworzone klomby, zręcznie poprzecinane widoki na bliski staw i młyn malowniczo ustawiony na odległym planie w kształcie szwajcarskiej chaty.
Ale temu krajobrazowi stworzonemu sztuką mozolnie, czas nie dał jeszcze był swej sankcyi — był to szkic obrazu o którym godziło się wątpić czy skończonym zostanie lub zatartym. — Na progu willi wysiadłszy hrabia natychmiast dał dobranoc żonie — która mu ledwie głową skinęła milcząca i rozeszli się on w prawo do swoich, ona w lewo do pokojów które zajmowała przy salonie.
Cisza martwa zawisła znowu nad tym dworem zimnym jak murowany sarkofag czekający na zwłoki — tu jeszcze zwłok nawet, wspomnień brakło, był