Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cichy kątek samotny; a wolne godziny zapełniała muzyką ulubioną namiętnie, ogrodem który ją zajmował i książkami odrywąjącemi od rzeczywistości. Mało ludzi potrzebowała do życia, a odzwyczajona od towarzystwa męczyła się niem tylko.
W pierwszych latach po tem tragicznem owdowieniu miała kilku zalecających się ze wszech miar zacnych ludzi; Dziad nawet nie był od tego aby za uczciwego człowieka za mąż poszła, upatrując w tem opiekę dla Władzia, na przypadek swej śmierci — ale Halina myśli tej nawet przypuścić nie mogła... kochała Stasia swego po śmierci... równie namiętnie jak za życia... dla niej on był żywym, jedynym. Nie chciała gdy go chowano zdjąć mu z palca ślubnego pierścionka... niech go zaniesie do grobu... wołała — abym pamiętała że nie jestem wolną od mojej przysięgi.
Powoli tak starzejąc, siwiejąc, gdyż włosy jej zawcześnie się posrebrzyły, pozostała młodą duszą, piękną na twarzy, spokojną, rozpogodzoną. Otoczyła ją aureola cierpienia tajonego, noszonego święcie jak owe włosiennice ascetów, których nikt nie widzi a domyśla się każdy.
Wszyscy kochali dobrą Halinę... Justyna młodsza daleko od niej, piękniejsza może, nosiła na