Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała mu się wiekuistą i jedyną... Każda miała jakiś nowy urok... prędko, niestety — zatarty...
Matka Władysława i ciotka jego wcale do siebie nie były podobne...
Justyna była zepsuta przez męża, przez świat, przez brak trwalszego uczucia. Najczystsza z niewiast nie może bezkarnie przeżyć lat kilkunastu w obcowaniu z człowiekiem który w nic nie wierzy, nie wstydzi się niczego i o nic nie dba. — Tajemnic tego nieszczęśliwego pożycia odsłaniać nie chcemy; z niego pozostał Justynie niesmak do wszystkiego, obojętność dla męża, smutek nieuleczony, zalotność i ta choroba którą Francuzi ochrzcili szydersko przymiotnikiem incomprise. — Justyna miała nieco prawa chorować na istotę niezrozumianą... szła za Szymbora wystawiając go sobie ideałem a znalazła po próżnych wysiłkach odkopania w nim czegoś jasnego — zgniliznę i świecące pruchno. Ludzie którzy ją otaczali, przyjaciele mężowscy, nielepsi nadeń byli... W takiem życiu któżby nie zrozpaczył, nie stracił wiary w człowieka i nie oszalał z bolu...
Justyna szukała rozrywki bezmyślnie, instynktowo, rozpaczliwie... stała się roztrzepaną, zalotną, płochą, aby życia zapomnieć. Zmiana ta zaszła