Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziadek stał jeszcze w ganku i słał za nim krzyżyki... tęskno mu jakoś było na duszy...




Władek Zegrzda wychowanym był przez najczulszą z matek, której miłość dla dziecięcia zwiększyło jeszcze wdowieństwo, zlała nań całe przywiązanie które miała dla ojca, kochała go podwójnie; widziała w nim utraconego — wychowanym był przez najtroskliwszego z dziadów, który tę ostatnią gałązkę szczepu krwią by był gotów podlać aby mu bujnie wyrosła... Był więc podwójnie jedynakiem i pieszczoszkiem, chociaż matka i Dziad nieustannie się przestrzegali aby go nie psuć zbytecznie... ale matce zdawało się że tylko Dziadunio go psuje, Dziadkowi że to ta biedna matka zbyt jest powolną.
Czasami Dziad się powstrzymywał, stawał poważnym i trochę gderliwym, chwilowo surowszym, ale uśmiech chłopca go rozbrajał, przychodziły na myśl przeróżne sofizmata które miłość ma zawsze na swe posługi... a na ostatek Dziadunio wmawiał w siebie że nic tak nie kształci i nie wychowuje jak czułość... jak serce. Karmiono go więc niem