Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miast zbieram wojsko, flotę, pościągam sprzymierzeńców... i daję wam słowo że odbuduję Polskę...
Dziadek smutnie z kolei spojrzał na króla; przyszło mu na myśl że podobnie nie jeden już raz tę nieszczęśliwą Polskę odbudowywano, Beniowski nie był śmieszniejszym od innych...
— Ale wszystkie moje najświetniejsze pomysły — dodał król, rozbijają się o co? oto... o parę tych oczek błagających i usta uśmiechnięte, które mnie nazad do dworku w Kaliszu na rekollekcye prowadzą.
— Czyż ci tam tak źle? spytała wnuczka.
— Źle mi nie jest... uśmiechnął się do niej stary... boś ty święta i dobre dziecko... ale razem cicha istota, poziomka różowa wyrosła na grządce i kochająca trawę w której się kryje, myśl twoja nie może sięgnąć do dębu wierzchołka...
A masz asińdzka taką siłę... że póki mnie pilnujesz i o Madagaskarze i o posłannictwie mojem zapominam... przecież tak być nie powinno! Co mi po królestwie dla mnie?... jestem stary... nawykłem żyć biedą... ale sięgam urzeczywistnienia wielkiej idei... chcę moje ludy uszczęśliwić, poczynając od tego że je zrazu przetrzebię... potem świat przetworzę... nową epokę ufunduję... Polskę