Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa a dwa cztery.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tościwie kropił, podróżni zatrzymali się i przypomnieli sobie razem, że to była pierwsza stacya.
— Tu być musi Pan Mączka, rzekł metr wchodząc do izby ogromnej, w której już spał jeden podróżny.
— Czy to wy? odezwał się głos z łóżka.
— My! odpowiedział metr, przybliżając się, wyjechaliśmy naprzeciw niego, oto syn pański.
— Mój syn! ach mój syn! niechże cię uściskam, wykrzyknął podróżny zrywając się z łóżka i serdecznie