Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa a dwa cztery.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z częstym i mocnym oddechem, z twarzą pełną zapału, grał jedną z najpiękniejszych aryj Rossiniego.
Czas prędko uciekał słuchającym, i zegar wśród cichego pianissimo, przerwał słodką melodyą chropawym głosem oznajmując dziewiątą. Pana Mączki nie było jeszcze. Nagle smutno zabrzęczały strony, dźwięk ustał i muzyk w głębokiém dumaniu się zatopił. Ryszard powstał i chodził szybko po pokoju, a Jejmość odchrząknęła i posunęła krzesło, ażeby przerwać dumanie metra i przypomnieć mu, że czas iść