Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

197
DOLA I NIEDOLA.

— Mylisz się pani: on jest w rozpaczy...
— Bo się lęka! odpowiedziała kobieta.
— Żałuje za winę swą i cierpi.
— A! tém lepiéj, ale to nie dosyć. WKMość musisz mi podać rękę i przyrzec, że się nim zajmować nie będziesz, że go zmusisz, aby stolicę opuścił.
— Słówko tylko — przerwał król chłodno: — to zła rachuba kochana kasztelanowo. Zmuszasz go do oddalenia... poniesie z sobą po świecie żal i urazę, rozgłosi ją, rozpowie... może coś przedsięwziąć. Tu masz go na oku, wiesz, że nie jest niebezpieczny, możesz go pilnować, potrafimy mu zamknąć usta. Zostaw go lepiéj pod tym dozorem...
— Nie, NPanie! uchybiłabym sobie i mojéj rodzinie, gdybym bezkarnie dała się obrażać. Jeśli ja mu przebaczę, nie darują mu moi...
— Ale cóż chcecie od niego!... Juścić nie poszlecie mu rozkazu, aby sobie śmierć zadał?
— Niech zejdzie nam z oczu i wroci na śmieci, z których wyszedł.
— Ale cóż ten człowiek pocznie z sobą?
— Niech sobie poczyna co chce, niech włoży sukmanę i orze zagon pana rodzica, z którego nie powinien był nigdy się oddalać.
Gdy to mówiła, oczy kasztelanowéj pałały, twarz jéj gorzała, łono się podniosło, brwi marszczyły. Król cofnął się nieco przestraszony gwałtownością tego gniewu, a przynajmniéj ostygły.
— Jesteś nieubłaganą, rzekł po chwili; przejdzie wszakże to pierwsze zemsty uczucie. Ja widząc, że czas lepiéj odemnie potrafi tę sprawę załatwić, umywam od niéj ręce...