Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

179
DOLA I NIEDOLA.

i małych przysług; ale oczy więcéj mówiły niż usta, a nierychło nieme te wyznania zmieniły się na słowa, na westchnienia, na wyraźne oświadczenia miłości. Długo milczał, bał się, wahał, bojował. Położenie jego było ciężkie, ale namiętność silna; świeżo ożeniony, wzdrygał się zostać uwodzicielem dziecka powierzonego ich opiece. Na to zdobyć się mógł tylko zimno zepsuty lub szalenie rozkochany człowiek. Takim on był. Nie kochał dotąd nigdy; dwa serca nasze spragnione tego uczucia, rzuciły się ku sobie gwałtownie, nic nas powstrzymać nie mogło. Ale potrzeba było nadzwyczajnych ostrożności, ażeby nikt w świecie posądzić nas nawet nie mógł. Często tygodniami całemi słowaśmy do siebie nie potrafili przemówić, oboje otoczeni mnóztwem szpiegów, wiedząc, że najlżejsze posądzenie wywołać mogło straszliwą katastrofę.
Nie — tych dni pierwszych życia nie potrafię i nie chcę opisywać... Mimo wiszącego nad moją głową miecza Damoklesa, byłam szczęśliwa... Szczęście nasze ożywiały, może czyniły droższém jeszcze nieustanny postrach, przerażenie, tajone łzy, niepokój uśmiechem pokrywany, kłamstwem, naostatek walka z sobą i z sumieniem, którego głos głuszyła namiętność niepamiętna jutra.
W tym szale dojrzałam. Tak mi upłynął rok. Miłość naszą doskonale tajoną, pokrywaliśmy nieustannemi sporami, które się kazały domyślać prawie nienawiści. Rosła ona codzień... Ale każdy dzień odkradziony zbliżał nas do wrot piekielnych, które najmniejszy wypadek mógł otworzyć, i przepaść czuliśmy pod stopami... Żadna chwila nie była pewna, każda zdawała się zbliżać nieuniknioną katastrofę... Rozstając się na godzinę, potrzeba było żegnać się na zawsze.