Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

178
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

mnie ujął za rękę. Gniewałam się na te czary, alem ulegać im musiała. Słusznego wzrostu, oczu ciemnych, miał wiele podobieństwa do Adama, ale był nadeń daleko wyższą ze wszystkich względów, doskonalszą nierównie choć podobną mu istotą. Ten nigdy nie miał serca, tamten był żyw, miał chwile namiętności, kochał.
Pierwszego wieczoru, gdym weszła do salonu z gniewem w piersi, gotowa do walki, uśmiech, którym mnie powitał, wejrzenie, które rzucił na mnie, podbiły serce mimo oporu. Jeszczem chciała nienawidzić, a jużem go kochała.
Jużem ci mówiła, że był ubogi, a młodszy daleko od méj macochy, z którą ożenił się dla jéj pieniędzy. Niewiele go to zalecało, ale nie dziwiłam się, że ta kobieta skąpa, chciwa, zimna, pokochała go i poddała mu się, bo nie można mu było się oprzeć. Miał urok fatalny rzeczy zgubnych, których przeznaczeniem jest na podobieństwo owych oczu wężowych najprzód oczarować, aby pochłonąć.
Od naszéj podróży na wieś rozpoczął się ten straszny dramat. W drodze już Albert zbliżył się do mnie... do mnie, com jeszcze była na pół dziecięciem, dla któréj świat był zagadką, a miłość tajemnicą uroczą, upragnioną: obudzić ją naówczas w sercu wyschłém od pragnień było tak łatwo! Macocha była zazdrosna, ale nie mogła się nawet domyślać jakiegokolwiek między nim a mną stosunku. Zręczny i przewrotny Albert, przed nią i przy niéj obchodził się ze mną jak z dzieckiem, często nawet trochę ostro; czuléj zbliżał się do mnie po cichu, w chwilach, gdy ona ani tego przypuszczać, ani go o to posądzać mogła.
Rozpoczęło się to z jego strony od grzeczności