Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

147
DOLA I NIEDOLA.

Z jego zakłopotanéj twarzy poznał zaraz, że mu nic nowego nie powie, że on już dobrze naprzód wie całą historyę przyjęcia na zamku.
— Wiesz już? zapytał.
— Nic! nic! jak Boga kocham! odparł mały.
— Jak to?
— Cóż się stało? zapytał zimno pan Floryan, zaniechawszy nawet zwykłych oświadczeń przyjaźni i wylania....
— Skutkiem zapewne zabiegów mojéj szanownéj małżonki — mówił pan Adam — zostałem przyjęty tak zimno, tak dziwnie... Co mnie najwięcéj oburza — dodał — to moi, ci, z którymi dzieliłem przekonanie, którym służyłem, którzy mi dotąd okazywali jeżeli nie gorącą przyjaźń, to przynajmniéj uprzedzającą grzeczność. Nie rozumiem co się im stało... Ale bądź co bądź, pomszczę się. Mówiłeś wczoraj o nogach w dwóch obozach: dobrze... włożyłbym je w trzy, gdybym miał trzy nogi, gdyby był jaki obóz trzeci... Jadę gdzie chcesz, do posła... do dyabła... robię co radzisz... żartuję sobie z nich...
Pan Floryan stanął jeszcze bardziéj zakłopotany, opuścił głowę, wzrok utopił w ziemię, zdawał się na niéj szukać jakichś tajemniczych do odczytania znaków.
— Co mówisz? zapytał kasztelan.
— A! nic! odparł Maluta — nic...
Pan Adam przechadzał się wielkiemi krokami, poruszony, gniewny.
— Tak — dodał — potrzeba myśleć o sobie, o niczém więcéj. Tak oni wszyscy robią, tak i ja uczynię: myśleć o worku, o intrygach, o zyskaniu grosza, o schwytaniu łupu... Resztę! niech tam dyabli biorą jeśli chcą.