Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

121
DOLA I NIEDOLA.

— Na uwieńczenie tak dobrze użytego dnia — dodała żona — poszedłeś grać w karty do komandora.
— Chciałem mu oddać wygraną, rzekł spokojnie Adam: przyzwoitość kazała.
— Gra cię bawi?
— Niebardzo.
— Ale to raz przecię skończyć się musi! zawołała Krystyna; dla tegom cię przywołała tutaj. Ja nie zniosę takiego życia, nie chcę, nie pozwalam... Wiesz WPan com mu mówiła niedawno.
— Wiem, rzekł kasztelan posępnie — pamiętam, ale dziwię się, że pani, co masz tak łatwe sumienie dla siebie, tak troskliwa jesteś o cudze.
Krystyny oczy strzeliły ogniem jak piorunem. Blada pobladła jeszcze, zaczęła się trząść i wyjąkała niewyraźnie:
— Proszę jaśniéj mówić.
— Jeżeli sobie zaczniemy robić wymówki, to zadaleko zajść możemy, odparł Adam.
— Idźmy jak najdaléj, śmieléj rzekła żona: chcę wiedzieć, jak też to nas daleko zaprowadzić może? dokąd?
— A gdyby przyprowadziło aż do młodości, aż do lat zatartych, zapomnianych... do...?
Kasztelanowa przerwała mu głośnym śmiechem:
— A! rozumiem — rzekła — do niedorzecznych potwarzy.
— Są w istocie wypadki, dodał ożywiając się kasztelan — które się aż nieprawdopodobnemi potwarzami wydają, tak są poczwarne.
To mówiąc spojrzał na nią. Krystyna zatrzęsła się, zmieniła głos, i postępując ku niemu, zapytała: