Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

276
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Krzysia — tak ją pospolicie zwano — wychowywał się w sąsiedztwie rodziców Julii; pierwsze ich marzenia rozkwitły w cichych rozmowach pod cieniem starych lip rodzinnego dworu hrabiny. Późniéj obie powychodziły za mąż nie po myśli, żyły tak jak się żyje, gdy serce nie wiąże do życia, spowiadały się przed sobą dosyć szczerze ze swych przygód i myśli. Po zwierzeniach i łzach wylanych na łono przyjaźni, kochały się do pożarcia... ściskały za każdém spotkaniem do uduszenia... żyć bez siebie nie mogły, pisywały do siebie za każdą zręcznością; a mimo to, rzecz nie do wiary, nienawidziły się po cichu, i zazdrościły sobie wzajemnie.
Każdy z ludzi, a zwłaszcza piękne kobiety mają zawsze prawie gdzieś koło siebie takiego nieprzyjaciela skrytego, cichego, który często się ukrywa pod suknią najlepszego z przyjaciół. Niechęć, wstręt, prawie nienawiść obu przyjaciołek serdecznych, przybierały pozory łudzącego wylania przyjaźni, przywiązania gorącego, a w istocie nie wiedzieć dla czego czuły się rywalkami i chorobliwie śledziły swe kroki, gryząc się każdém przez współzawodniczkę otrzymaném powodzeniem. Ukrywana radość z każdego kłopotu, przybierała pozór niesłychanego, hałaśliwego, wylewającego się na zewnątrz i szeroko współczucia.
Gdy Julia pierwsza wyszła świetnie za znacznie starszego od siebie, dobrze już naówczas zużytego i poddeptanego kasztelana, Krzysia, która przebyła różne sercowe przygody, nie miała spokoju, dopóki sobie nie wyszukała hrabiego X... kuzynka, wdowca także nadszarzanego, ale bogatego jeszcze i w wielkiém znaczeniu, którego postarała się usidlić i poprowadzić do ołtarza. Nie szło wcale o szczęście, ale o zamąż-