Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

267
DOLA I NIEDOLA.

docznie jedna z tych straszliwych letnich burz, które w naszych krajach są rzadkie, ale przerażające, walących czasem całemi milami lasy, wywracających wioski, zostawujących po sobie na długo ślady okrutnego zniszczenia. Ale tym razem burza zniknęła z oczu, szło o powrot Adama, który się opóźniał; chmura niepokoiła tylko o tyle hrabinę, że go gdzieś w drodze spotkać i przytrzymać mogła. Lękała się o niego, przypuszczając wszystko.
Nareszcie Pamela wbiegła z hałasem do pokoju, ukazując pani tuman pyłu na gościńcu... To był on, niezawodnie on! poznano powóz i konie. Hrabina cała zwiesiła się przez okno baszty, zwracając oczy w tę stronę, całowała Pamelę, kazała co najśpieszniéj podawać podwieczorek, chodziła, wracała, niecierpliwiła się, śpiewała, była prawie nieprzytomna z radości, ze szczęścia; zdawało jéj się, że powóz nienaturalnie powoli się posuwa.
Nie widziała Adama od kilku miesięcy, ale rozstali się czule. Adam chciał już nawet wówczas powracać z nią do kraju. Żegnając się postrzegła w nim tęsknotę, wzruszenie; przypominała sobie teraz każdy jego ruch, słowo, wyraz posmutniałéj twarzy, dla upewnienia się, że go znajdzie takim, jakim ujrzeć pragnęła.
Naostatek przed zamkiem zadzwoniły uprzęże. Hrabina, któréj przyzwoitość wybiedz nie dozwalała, musiała blada i pozornie obojętna czekać na niego w salonie..
Drzwi się otworzyły — to był nareszcie on!
On... ale niestety! jakże dziś odmienny od tego nieśmiałego chłopaka, który wyjeżdżał z Warszawy wykradziony, na kilkoletnią naukę!... Dzisiaj był to