Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

265
DOLA I NIEDOLA.

chwalstwem, taką pieszczotą, takim szałem i gorączką? Nie! nie! on mnie musi kochać, on mnie kocha! Ja pierwsza zjawiłam mu się na tle smutném szarego życia; jam mu podała rękę i pociągnęła go z sobą w te światy, wśród których czuje się panem; jam dla niego całą przeszłością, przyszłością całą!
Zatrzymała się, myślała długo i zapłakała.
Wszystko to, co rozum mówił, nie wystarczało; miłość nie ma rozumu, nie jest logiczną, sercu nikt nakazać nie może. Trzeba się było modlić do losu, i hrabina zwróciła się do niego.
— Los — rzekła w duchu — winien brać tę zapłatę za życie sterane, za doznane zawody, za łzy, któremi zlewałam łoże samotne i boleści nieprzeliczone... On musi być tą gwiazdą, która raz wschodzi dla każdego człowieka... tak! on!
Kasztelana tym razem nie było w domu, w którym rzadko bardzo bawił; list świeżo odebrany kazał się spodziewać przybycia Adama. Hrabina rachowała, że o dzień cały wyprzedzi nudnego męża.
Słońce schylało się ku zachodowi i tonęło w chmurach białych, płowych, ołowianych, nagromadzonych dziwnie i piętrzących się wysoko. Na drodze ani pyłku, w powietrzu ani dźwięku... cisza uroczysta, oczekiwanie.
Za każdym szelestem hrabina się zrywała, chciała lecieć, tak jéj było pilno zobaczyć go, pochwycić, przycisnąć do serca zbolałego jakiemiś przeczuciami.
Wieczór się zbliżał. Adama nie było widać, oczekiwała napróżno; zniecierpliwiona zaczęła chodzić żywo, niepokoić się wreszcie o niego; samotność jéj ciężyła, zadzwoniła na Pamelę.
— A! moja droga! zawołała: co to jest, że jego