Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczaj długo przeciągnionego życia suchotników, ale w warunkach szczęśliwych, o które tu trudno.
Nie czekając zapytania o wyjaśnienie, doktor Salicetti, już patrząc na zegarek, bo mu bardzo było pilno — dodał:
— Tak, warunki tu są wcale niedobre. Ten pan ani się szanuje, ani myśli o utrzymaniu życia. Zdaje się sam pobudzać do gorączki; która go trawi...
— I powietrze neapolitańskie nie może dla niego być dobre! — przerwał Sieniuta.
— Zapewne — odparł doktor — jest za nadto też stymulujące... ale...
Ręką machnął, i nie kończąc zabrał się do pożegnania.
Sieniuta i Marjan stali długo po odejściu jego, nie mogąc przemówić słowa.
— Należałoby napisać do matki — wtrącił stary po cichu — ale jakże jej zadać cios taki?
— Potrzebaby go ztąd wywieźć — dodał Marjan ale jak się do tego wziąć, aby go nie przestraszać?
Sieniuta namyślał się nieco, i dodał z wyrazem męzkiej determinacyi:
— Zostaw mi to wszystko, hrabio. Opatrzność mnie istotnie tu sprowadziła; spełnię mój obawiązek. Bądź mi tylko pomocą.
— Pod wasze rozkazy się poddaję — zawołał Marjan, którego na chwilę szyderskie usposobienie opuściło.
Szli nazad do willi.
Adrjana zastali znowu nad stosem papierów porozrzucanych. Zobaczywszy wchodzących z rozpromienioną twarzą wstał na przywitanie.
— Gdzieżeście byli? — zawołał. — Byłbym was poznajomił z tym najpoczciwszym z doktorów, który mnie czasem niepotrzebnie odwiedza, bo ja jestem zupełnie zdrów. Doskonały człek, zawsze wesół,