Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyznajesz więc, iż niebezpieczeństwo jest — podchwycił hrabia.
— Nie zapieram się tego; choć dla mnie mniejsze ono może niż dla ciebie...
Natychmiast po śniadaniu hrabia począł przynaglać w drogę, dowodząc, iż później dzień będzie skwarny bardzo. Dowiedział się nawet, którą z dwóch dróg wiodących z Castellamare do Sorrento udały się te panie, i namawiał, ażeby się za niemi udali. Adrjan przenikając myśl jego, oparł się temu, i wymógł wybór gościńca nowego... Znowu tedy na tych samych osiołkach, w towarzystwie dawnego przewodnika, puścili się, ale już po nad morzem, po skałach, mając ciągle prawie przed sobą zatokę niebieską i Neapol nad nią rozsiadły.
Nie śpiesząc wcale, nad wieczór dopiero, to jest w sam czas obiadu u pana Tramontany, stanęli przed domem Adrjana, którego gospodyni wyszła wymawiając mu, że o niego była niespokojna.
Poeta obu towarzyszów swych uparcie chciał mieć u siebie. Gotowe dla nich łóżka i pokoje się znalazły.
Zaledwie wypocząwszy chwilę, hrabia na obiad zapraszał, prawie pewien będąc, że się z Angielką, niezmiernie go zajmującą, u Tramontany spotkają. Adrjan obu im iść radził, ale sam czując potrzebę spoczynku, a może samotności, zapowiedział, że w domu będzie obiadował.
Poszli więc z profesorem. Nie omyliła ich nadzieja: miss Rosa siadała właśnie do stołu; gdy hrabia się zjawił. Lekkiem głowy skinieniem odpowiedziała na ukłon jego, i spytała o — towarzysza.
— Przyjaciel mój... trochę się czuł drogą znużony — odparł Marjan.
— Nie chory? — spytała Angielka.
— Ani zdrów, ani słaby — począł hrabia — poeci bywają zwykle w jakiejś półgorączce, dla nas prostych śmiertelników niezrozumiałej. Przez całą noc pono