Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Adrjan wstał blady bardzo, zmęczony i kaszlący tak, że gdy wyszedł na śniadanie do saloniku, profesor nawet zmieszał się, widząc go tak zmienionym.
Skarżył się na wielkie osłabienie.
— Niema w tem nic dziwnego — zawołał hrabia — caluteńką noc słyszałem cię chodzącego po pokoju i piszącego coś gorączkowo. Kto tak życiem szafuje, temu go musi zabraknąć.
Poeta uścisnął go milczący.
— A wy to w inny sposób nie szafujecie życiem? — zapytał. — Powiedz mi — noc spędzona w towarzystwie butelek i pań z lekkiego regimentu, nie kosztuje was więcej niż moja?
— Nie — krzyknął hrabia — bo my się męczymy ciałem, które młodość jutro orzeźwi, a ty gdy wycieńczysz się na duchu, straconyś niepowrotnie.
— Nie straconym — odparł Adrjan — jeślim się wcielił w dzieło sztuki, które pozostanie... Wasze wysiłki są bezpłodne, moje dają owoce.
Uśmiechnął się.
— Nie żałuję wcale czuwania mego — dodał z radością, która twarz wybladłą ożywiła na chwilę. — Zdaje mi się, że dawno w mej głowie noszony epizod, któremu formy nie umiałem nadać, nareszcie porodziłem szczęśliwie. Wiersze mi płynęły — jestem z nich kontent.
Sieniuta właśnie się był przybliżył, sądząc, iż czegoś więcej się dowie, gdy poeta urwał nagle, i dosyć wesół poszedł do podanej herbaty, pytając o miss Rosę.
— Ranny ptaszek już odleciał o świcie — rzekł Marjan. — Ja pierwszy spytałem o niego, bo mi szczebiotanie jego było bardzo przyjemne.
— A! tem lepiej — zawołał Adrjan z widoczną radością — będziemy swobodniejsi, a ja zawsze wolę się nie narażać na niebezpieczeństwo, niż potem obraniać gdy nadejdzie.