Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia, który mu się napróżno kilka razy nastręczał, nie wydobył z niego ani słowa. Kwaśny wyszedł, zrozpaczywszy, do Tramontany na śniadanie. Miss Rosa siedziała już u stołu blada i zamyślona. Postrzegłszy go samego, drgnęła.
— Gdzie pańscy towarzysze? zapytała niespokojnie.
— Adrjan jest — mocno chory — odparł hrabia; doktór zakazał mu się ruszać z domu. Całą noc przy nim spędziliśmy bezsennie.
Spojrzał na słuchającą, której twarz marmurowa bladość okryła. Miss Rosa długo przemówić nie mogła.
Hrabia siadł przy niej, nie umiejąc i nie chcąc ukryć uczucia, jakiego doznawał. Był przygnębiony. Angielka odwróciła się na chwilę od niego, chcąc zataić wrażenie, jakie na niej wiadomość ta uczyniła. Rękami bezmyślnie targała leżącą przed sobą serwetkę. Marjan nie ruszał się z miejsca.
— Wczorajszy wieczór — dodał po cichu — musiał mu zaszkodzić. Powrócił do domu wzburzony, krew mu się kilka razy rzucała...
Gdy miss Rosa z wolna zwróciła twarz bladą ku niemu, Marjan postrzegł na jej oczach łzy, z któremi się taić nie chciała.
Była to jedyna odpowiedź jej Marjanowi. Po chwili spojrzała na panią Trellawney, wstała z siedzenia, i skinieniem głowy pożegnawszy hrabiego, znikła z terasy.
Przez cały ranek Adrjan ani wspomniał o Angielce, ani się zapytał o nią. Zatopiony w papierach, rozrzucał je, wyszukiwał urywków, które przypominał sobie, czytał, i nie zważając prawie na profesora, na kilka jego wezwań odpowiedziawszy ruszeniem ramion, ciągnął dalej robotę.
Patrzeć na niego było straszno. Twarz płonęła gorączkowym rumieńcem, oczy paliły się, ręce się