Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jego słowo! — wzgardliwie rzekł generał — słowo tego człowieka niema dla mnie żadnéj, najmniejszéj wartości.
— Jeżeli tak — spokojnie począł Dygowski, nie mamy się co układać z sobą. Niech się więc zbierze sąd, niech się wytoczy proces, a ponieważ świadkowie nam potrzebni, jeżeli powołamy i — panią generałowę przed kratki...
Nie mógł dokończyć, gdyż olbrzymiéj siły Hochwarth porwał się z miejsca:
— Milczeć! krzyknął głosem zburzonym od gniéwu... Ani słowa więcéj!
Dygowski odskoczył, porywając za dzwonek stojący na stoliku; ale generał wychwycił mu go i zgniótł w dłoni. Dyszeli oba patrząc na siebie długo...
— Nie ucieknie!.. krzyknął generał — jeżeli się pokaże, jeżeli o nim wieść pochwycę, pójdę i w łeb strzelę... A jeżeli waćpan poważysz się to coś mi powiedział powtórzyć choćby ścianie... zabiję, klnę się honorem, zabiję...
— Uspokój się pan — rzekł Dygowski dosyć zimno — ja jestem adwokatem, w moich piersiach jak u spowiednika tajemnica zamiéra... ja pana nie zdradzę.
Hochwarth obejrzał się do koła nieufnie i rękę wyciągnął drżącą na przejednanie Dygowskiego.
— Mości panie, zawołał, tu idzie o honor domu, o cześć kobiéty, powinieneś zrozumiéć mnie i uniesienie przebaczyć.
— Wszystko to pojmuję i zapomnę — rzekł Dygowski, teraz idzie o ratowanie Skórskiego.
Tu zaczęli szeptać z sobą długo i naradzać się. Mecenas wprowadził go do gabinetu, wyszli z niego dopiéro w godzinę, zupełnie jak się zdawało z siebie zadowoleni i w porozumieniu jak najlepszém. Dygowski tylko zmęczony i blady, a Hochwarth niepomiernie zaczerwieniony... W kieszeni od surduta niósł wetknięte papiéry, które gorączkowo jakoś poprawiał ciągle...
Tak się rozstali.
Mecenas po wyjściu gościa musiał się położyć w łóżko...
Trzeciego dnia potém, zrana około dziewiątéj, w całém miasteczku panował popłoch niewysłowiony... Stróże wojskowe i cywilne plądrowały po domach i okolicy, gońce jacyś rozbiegli się na wszystkie strony...